piątek, 11 listopada 2016


Marzena Rogalska
„Wyprzedaż snów”
Wydawnictwo Znak 2016r.

         Sięgając po tę październikową nowość kierowałam się przede wszystkim nazwiskiem, wyjątkowej dla mnie dziennikarki Marzeny Rogalskiej. Oglądając jej programy, wywiady często żałowałam, że nie jest moją sąsiadką, a nawet znajomą, z którą na pewno bym się zaprzyjaźniła i wypiła niejedną herbatę. Ale z pewnością, niemal każda kobieta, w podobnym wieku oglądająca sposób traktowania pani Marzeny jej rozmówców, ma takie samo wrażenie.
         Główną bohaterką „Wyprzedaży snów” jest Agata, zwana przez przyjaciół Gagą. Wraca do Krakowa po ośmioletniej nieobecności, a w zasadzie ucieczce. Zraniona, bez pieniędzy, pełna obaw, bez planów. Pierwszym przyjacielem, który ją wita jest Kraków, jej ukochane miasto, w którym zna każdy szczegół, niemal każdy zaułek. Uciekając zostawiła przyjaciół, którzy nie potrafili wyjaśnić sobie powodu tak zaskakującej decyzji, choć poniekąd się z nią pogodzili. Autorka powoli wprowadza nas w zwykłe życie znajomych Gagi, których dalsze losy niezwykle mocno splotą się z jej życiem. Kiedy Krzysztof w Pizza Garden, przez przypadek, poznaje rysunek Agaty, rozpoczyna się baśniowa opowieść o grupie przyjaciół związanych ze sobą relacjami, które we współczesnym świecie są niezwykle rzadkie. Główna bohaterka w tym momencie kojarzy mi się z dobrą wróżką, która rozdając przyjaciołom koperty ze swoimi snami, decyduje o ich losach, a w zasadzie daje im dar dobrych wyborów, zmienia ich życie.
Czytając inne recenzje tej powieści spotkałam się z opiniami o naiwnych wątkach, naciąganych idealnych bohaterach. Ja odbieram tę powieść inaczej, niemal od początku założyłam, że jest to opowieść pełna magii, baśniowości i nierealności. Ale bardzo mi to odpowiadało. Podczas czytania czułam wewnętrzny spokój, zachwycałam się opisami , zazdrościłam tym ludziom, że ich relacje są tak ciepłe, otwarte, pełne zrozumienia, oddania i żałowałam, że ja tego nie doświadczam w takiej ilości jak Agata. Dla każdej krakowskiej czytelniczki przyjemnością będzie również sam Kraków, jako tło powieści, jego atmosfera, znane miejsce, uliczki.
Bardzo dobrze czyta się tę książkę, gdyż jest napisana pięknym językiem, ma w sobie łagodność i wiele ciepła. Niemniej zakończenie jest wielkim zaskoczeniem i po wielostronicowym rozmarzeniu, stawia szybko i mocno na nogi.
Największym rozczarowaniem tego wydania jest dla mnie okładka książki, która zupełnie nie oddaje opowieści. Przygotowuje czytelnika na historię o młodej, współczesnej, przebojowej dziewczynie, a opowieść pani Marzeny Rogalskiej jest romantyczna, magiczna, wręcz uduchowiona. Byłam rozczarowana również wątkiem talentu plastycznego Gagi, który na początku wydawał się elementem, który będzie miał duże znaczenie, a powrócił dopiero na samym końcu.
Polecam książkę tym czytelniczkom, które lubią w powieściach ciekawe, nietuzinkowe, pełne wewnętrznego piękna postacie, gdyż największa siłą tej opowieści są bardzo dobrzy ludzie.


poniedziałek, 29 sierpnia 2016

David Hewson

„Niewłaściwa dziewczynka”

Wydawnictwo Marginesy 2016


Akcja tego kryminału zaczyna się, w niezwykłym dla wszystkich dzieci świata dniu, gdy przybywa Sinterklaas (św Mikołaj), wraz ze swą świtą Zwarte Pietem, czyli młodymi psotnikami, z czarnymi twarzami i dużym ciężkim workiem z prezentami. Na placu, gdzie ma przybyć Sinterklaas jest mnóstwo ludzi, szczególnie dzieci, czekających na spotkanie z wyczekiwanym gościem. Są tam również dwie dziewczynki, ośmioletnie, blondynki, ubrane w identyczne różowe kurtki z wzorkiem My Little Pony. Jedna z nich Saskii córka zamożnej holenderskiej rodziny, druga Natalia, córka biednej, gruzińskiej kurtyzany. Porwanie dziecka, ale którego, bogatszej dla okupu, czy biedniejszej w innym celu. Handel żywym towarem, przecież to Amsterdam, stolica nierządu, legalnych używek, swobodnej moralności.
Pieter Vos zajmuje się sprawą porwania dziewczynki, ale niestety napotyka na poważną trudność, wszędobylscy, agresywni agenci AIVD, holenderskich tajnych służb. Mirjam Fransen i Thom Geerts, pewni siebie, hamujący działania policji, wtrącają się wszędzie, odmawiają współpracy, a przede wszystkim mający inny cel działań, niż odnalezienie maleńkiej dziewczynki.
Porwana dziewczynka jest sprytnym, mądrym dzieckiem, analizuje, zostawia ślady, próbuje uciec. Czy jej się uda?
Matka porwanej poszukuje swojej drogi odzyskania dziecka, „podpisuje” pakt z Cemem Yilmazem sutenerem, który będzie kosztował ją wiele bólu i ryzyka.
Autor niezwykle inteligentnie buduje poszczególne warstwy tej opowieści, a jest ich wiele, z wątkiem islamskim i postacią Ismaila Alamy, na czele. Czyżby porwanie dziewczynki miało jakiś związek z tym człowiekiem? Jakie powiązanie ma porwane dziecko z problemem islamskim?
„Niewłaściwa dziewczynka” to druga część cyklu amsterdamskiego.
Lubię powieści Davida Hewsona, gdyż autor niezwykle ciekawie łączy sprawę kryminalną z tłem społecznym współczesnego Amsterdamu.
Polecam tym czytelnikom, którzy lubią sprawy kryminalne z ciekawym tłem obyczajowym. 

czwartek, 18 sierpnia 2016

Guillaume Musso

„Będziesz tam?”

Wydawnictwo Albatros 2008


Kolejne moje spotkanie z powieścią niezwykle popularnego na świecie i autora wielu tytułów Guillaume Musso.
Głównym bohaterem jest Elliott, świetny chirurg, wspaniały ojciec, oddany przyjaciel. Wolny czas jaki pozostaje mu po ciężkiej pracy lekarza, spędza w różnego rodzaju akcjach humanitarnych Czerwonego Krzyża. Uratowawszy małego chłopca przed odrzuceniem i skazaniem na wieloletnie kalectwo, wykonując operację zajęczej wargi w Kambodży, otrzymuje od jego ojca możliwość spełnienia swojego wielkiego marzenia.
Elliott nie ma wątpliwości, że chce jeszcze raz zobaczyć miłość swojego życia, Ilenę, niewidzianą od trzydziestu lat.
Pokusa jest ogromna, chęć zmiany wydarzeń z przeszłości.
W jaki sposób sześćdziesięcioletni mężczyzna oszuka przeznaczenie, los? Czy jego przyjaciel Matt, niezwykle z nim związany i oddany, pomoże mu w tej niezwykłej podróży, czy nigdy nie uwierzy w przenoszenie się w czasie?
Niemal każdy z nas przeżył w swoim życiu takie wydarzenia, które po jakimś czasie chciałby zmienić, by pewne sytuacje się nie zdarzyły. Mamy świadomość, że często jedna dość krótka chwila zmienia całkowicie nasze życie. Szczególnie wtedy, gdy tym wydarzeniem jest śmierć. Ale jak pogodzić podróże w czasie, zmiany przeszłości z wiarą w Boga, z losami innych ludzi, którzy w jakiś sposób są z nami połączeni?
Zauroczyłam się książkami Musso, gdyż są niezwykle filmowe, magiczne, może nawet odrealnione. Czyta się je niezwykle szybko, przyjemnie. Fabuła skonstruowana jest w mistrzowski sposób, autor doskonale buduje napięcie. Ostatnie kilkadziesiąt stron „połyka się”, by wiedzieć co wydarzy się w kolejnym rozdziale.
Bardzo dobra książka na relaks, odpoczynek po pracy, na miły wieczór w głębokim fotelu z kubkiem herbaty.
Polecam!

środa, 17 sierpnia 2016

Zachar Prilepin

„Sańkja”


Wydawnictwo Czarne 2008



Przeżywam swego rodzaju fascynację Rosjaninem, pisarzem Zacharem Prilepinem. Poznaję jego twórczość powoli i jak zwykle zaczynam od końca. Jako pierwszą przeczytałam ostatnią przetłumaczoną na język polski powieść „Klasztor”, ale o niej innym razem. Zaintrygowana zaczęłam szukać poprzednich jego powieści. Wpadła mi w ręce „Sańkja”, wydana w Rosji w 2006, w Polsce dwa lata później.
Bohaterem jest dwudziestodwuletni Sasza Tiszyn, chłopak niezależny, uparty, silny. Jego młodość to bunt, bunt przeciwko państwu, które uśmierca słabych i daje wolność podłym i wulgarnym. Sasza sam stawia sobie pytanie, po co ma to znosić. Nie chce żyć w państwie, które co chwilę zdradza samo siebie i każdego swego obywatela.
Sasza pochodzi z prostej, ubogiej wiejskiej rodziny. Rosyjskiej rodziny. Normalnej rodziny. Gdzie są troskliwe, oddane kobiety i dużo pijący mężczyźni, gdzie zawsze zdarza się, że komuś udaje się wykształcić, wybić i wyjechać do miasta. Tym kimś jest ojciec Saszy, który przedwcześnie umiera.
Jednym z ważniejszych tłumaczeń Saszy, dlaczego angażuje się w „Sojusz”, który łamie prawo, powstaje przeciwko władzy, dokonuje aktów przemocy, jest ścigany, jest argument, że takie działania charakteryzują ludzi pozbawionych ojców, którzy szukają tego, komu są potrzebni jako synowie.
Ta powieść jest mocna, pełna agresji, przemocy, męska. A jednocześnie bohater poprzez relacje z dziadkami i matką pokazuje swój rodzinny sentymentalizm. Niezwykle ciekawe było dla mnie czytanie o bohaterze, który postępuje wariacko, okrutnie, a jednocześnie analizuje swoich przodków, czuje więź z miejscem pochodzenia swojej rodziny.
Zachar Prilepin jest  dla mnie jeszcze nie odkrytym pisarzem. Cały czas się zastanawiam jak mu się udaje, być jednocześnie niezwykle popularnym pisarzem rosyjskim, piszącym dość odważnie o rewolucji, o historii Rosji, i tłumaczonym w wielu krajach świata. Do tego należy jeszcze napomknąć, iż jest weteranem obydwu wojen czeczeńskich.
Czekam niecierpliwie na tłumaczenie najnowszej jego książki, którą wydał w Rosji niedawno.
Polecam tym czytelnikom, którzy lubią mocną, wielowątkową, niełatwą literaturę rosyjską.

wtorek, 16 sierpnia 2016

Elizabeth Strout

„Mam na imię Lucy”

Wielka Litera 2016



Wydawnictwo Wielka Litera włożyło dużą pracę w promocję tej książki. Przez kilka dni miałam wrażenie, że widzę „Mam na imię Lucy” wszędzie, kupiłam. Ale jeszcze coś innego wpłynęło na moją decyzję, główny temat tej opowieści, pogodzenie się matki i córki w sytuacji choroby.
Książkę czyta się szybko, w zasadzie miałam wrażenie, że to taki czas, jaki poświęcamy na przeglądnięcie miesięcznika dla kobiet. I to jest najważniejszy argument polecający. Lepiej sięgnąć po najnowszą książkę Elizabeth Strout, niż czytać gazetę, choć emocje, zainteresowanie, głębia jest dość podobna.
Pomysł na fabułę, w moim przekonaniu doskonały. Konflikt między matką a córką, taki głęboki, wywołujący ból, stawiający wiele pytań, wpływający na postrzeganie siebie, jest dość częsty i rzadko udaje się z niego wyjść. Wzajemne rozczarowania tych najbliższych sobie osób, głęboko zapadają w serce i umysł człowieka, szczególnie wtedy, gdy jest się dzieckiem.
Lucy trafia do szpitala, choroba nie jest bardzo poważna, ale musi w nim spędzić jakiś czas. Odwiedza ją matka, z którą od lat się nie rozumie, ale tęskni. Bohaterka dostaje skrzydeł, kiedy czas spędzony z matką wykorzystuje na rozmowy, jakich nigdy wcześniej nie prowadziły.
Stopniowo poznajemy życie Lucy, wybory jakich dokonuje, jej rodzinę, jej działania zawodowe.
Nie zachwyciła mnie ta książka, może dlatego, że spodziewałam się po niej zbyt wiele. Temat konfliktu z matką i odbudowywanie więzi przedstawione przez autorkę, jest dla mnie nierealne, zbyt cukierkowe, nie ukazujące ani delikatności uczuć, ani głębi problemu. Rozmowy między kobietami, nie były zbyt realne.
Ot, takie gazetowe czytadełko.
29 września wydawnictwo Wielka Litera zapowiedziało wydanie kolejnej książki Elizabeth Strout „Bracia Burgess”. Czy kupię?! 

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Guillaume Musso

„Ta chwila”

Albatros 2016r.

Kiedy podróżuję lubię wchodzić do księgarni, szczególnie tych w małych miasteczkach. Najnowszą książkę bardzo poczytnego autora Guillaume Musso dojrzałam na ladzie, w niezwykłej księgarni w Giżycku. O ile innych tytułów było po jednym, najwyżej dwóch egzemplarzach, to tej powieści kilkanaście. Zaintrygowana kupiłam i przeczytałam na jednym długim oddechu.
„Historia naszego życia, to historia naszych lęków”.
Arthur Costello otrzymuje od ojca w spadku latarnię morską, latarnię dwudziestu czterech wiatrów. Musi obiecać, że jej nie sprzeda i spróbuje rozwikłać historię zniknięcia dziadka.
Arthur wchodzi w zakazane miejsce latarni i znika. I tak dwadzieścia cztery razy, w dwadzieścia cztery lata.
Magia?!
Dlaczego ja nadal czytam tę książkę, skoro nie przepadam za science fiction? Zżera mnie ciekawość, w jakim miejscu odnajdzie się Arthur w kolejnym roku, jak spędzi ten jeden dany mu dzień.
Kiedy znikał po raz nasty, byłam już nieco znużona. Słaba ta książka, pomyślałam i nie oderwałam się nawet na chwilę, bo… zakończenie wprawiło mnie w osłupienie. Jak wykonując mój zawód nie domyśliłam się, że wszystko zamyka się w naszej skomplikowanej ludzkiej naturze.
Polecam tę książkę! Nie wyobrażam sobie, by komuś mogłaby się nie podobać. Zamówiłam już poprzednią książkę autora. Czas w moim czytelniczym świecie na Musso.
Andres Vidal

„Dziedzictwo Ziemi”

Albatros 2013r.


Powieść Andresa Vidala wydana w Hiszpanii w 2010 roku, w Polsce trzy lata później. Pamiętam moment kiedy pojawiła się w księgarniach, ale wtedy większą uwagę zwróciłam na „Warsztat książek zakazanych”, wydaje mi się, że „Dziedzictwo Ziemi” przeszło bez większego echa, a szkoda, gdyż dla miłośników powieści takich jak „Filary Ziemi”, „Katedra w Barcelonie” to miły kąsek. Sięgnęłam na biblioteczną półkę z „nowościami” i z ochotą zabrałam do domu tę wielostronicową opowieść.
         Akcja tej książki rozpoczyna się w 1815 roku w Hiszpanii, kończy 1881 roku, to bez mała sześćdziesiąt sześć lat opowieści z życia niezwykłego człowieka, Rosendo Roci. Autor przedstawia nam małego chłopca, ubogiego, nieco dziwnego, moje pierwsze skojarzenie było związane z autyzmem, prześladowanego przez grupę chłopaków. Dochodzi do bójki, która zmienia życie Rosendo i jego rodziców. Z zamkniętego w sobie chłopca wyrasta mężczyzna, który ma jasno sprecyzowany plan na życie, a ludzie których spotyka na swojej drodze, tylko go w tym umacniają.
         Mimo wielu stron, powieść czyta się niezwykle szybko, napisana jest sprawnie, nie ma w niej dłużyzn, zbyt wielu opisów. W życiu bohaterów dzieją się rzeczy, zwykłe, adekwatne do sposobu życia ludzi w XIX wiecznej Hiszpanii. Miłość, praca, marzenia, zazdrość, uniesienia, przyjaźń, okrucieństwo. A wszystko na tle zmian społecznych i politycznych, rewolucji przemysłowej, wykorzystania węgla, odsunięcia od ciężkiej, kopalnianej pracy zwierząt.
Rosendo Roca to mężczyzna przedsiębiorczy, cierpliwy, oddany pracy i kochający wielką miłością. Kogo wybierze na towarzyszkę życia? Bogatą, pewną siebie i swoich wdzięków pannę, czy dziewczynę z sąsiedztwa? Jaki los go czeka? Dlaczego tak wielu ludzi, będzie mu przeszkadzało w realizacji marzeń?
         Polecam tę powieść miłośnikom sag, wielowątkowych historii, wplecionych w wydarzenia historyczne.

sobota, 13 sierpnia 2016

Sławomir Koper
„Afery i skandale Drugiej Rzeczypospolitej”
Bellona Warszawa 2011



Książka historyczna, ale napisana przez autora, który potrafi narrację prowadzić w taki sposób, że można  mieć wrażenie, że to doskonały, lekki bestseller. Bardzo lubię styl Sławomira Kopera, a także jego pasję historyczną.
         Tekst podzielony jest na kilka rozdziałów, gdzie każdy opowiada o innym wydarzeniu dwudziestolecia międzywojennego. Zastanawiając się, który z nich zapadł mi w pamięć, uzmysławiam sobie, iż każdy zostanie we mnie, a książka zostanie w domowej biblioteczce, gdyż na pewno do niej wrócę.
Zabójstwo prezydenta Gabriela Narutowicza, zaginięcie generała Zagórskiego, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam, mimo niezłych ocen z historii. Niezwykle ciekawe przedstawienie skomplikowanej postaci Boya – Żeleńskiego, który ma tyleż samo wrogów, co oddanych czytelników i wielbicieli. Zaskakująca historia Brześcia, sprawa Rity Gorgonowej, która nie była dla mnie nowa, gdyż kilka miesięcy temu widziałam spektakl teatralny w krakowskim Teatrze Starym, ale znowu odżyła wyobraźnia, a Sławomir Koper ukazał nieznane mi wątki, szczególnie dotyczące lwowskiego procesu. Historia powstania Żyrardowa i afera, która niezwykle przypomina współczesne historie, szybkich, zadziwiających fortun, gdzie polityka miesza się ze złodziejstwem i cwaniactwem. Postać prezydenta Mościckiego i jego małżeński mezalians. Rola Józefa Piłsudskiego w powstaniu obozu w Berezie Kartuskiej. Samobójstwo premiera Walerego Sławka.
         Po przeczytaniu tej książki pojawiają się w mojej głowie pytania dotyczące Józefa Piłsudskiego, jego roli w wielu wymienionych wyżej wydarzeniach, a przede wszystkim uzmysłowiłam sobie, jak niewiele wiemy o człowieku, dla którego stawiamy pomniki, przywołujemy wydarzenia, które pozytywnie wpłynęły na kolejne lata naszego kraju, ale są sprawy o których, albo nie wiemy, albo lepiej o nich zapomnieć.
         Polecam tę książkę każdemu, kto lubi historię Polski, ale napisaną w sposób prosty, przystępny dla nie historyków. Ja sama niedługo sięgnę po inne książki autora.

         Może tak powinny wyglądać lektury szkolne, dla licealistów?!

sobota, 30 lipca 2016

Patrycja Gryciuk
"450 stron"
Wydawnictwo Czwarta Strona
Poznań 2015

Powodem dla którego sięgnęłam po ten tytuł, była dziesięcioosobowa grupa oczekujących czytelników, w jednej z krakowskich bibliotek, kilka dni po jej zakupieniu. Frapujące, pomyślałam. Szczególnie dlatego, że wcześniej nie słyszałam, ani o autorce, ani o jej pierwszej powieści „Plan”, wydanej trzy lata temu.
Przeczytałam ją szybciutko, gdyż napisana jest lekko, wakacyjnie, relaksacyjnie. Kryminały dawkuję sobie od czasu do czasu, jako przerywnik od cięższej literatury. Użyłam określenia kryminał, gdyż tak zaklasyfikowana jest ta książka. Co prawda świat pełen okrucieństwa, kłamstw, morderstw, to nasza telewizyjna codzienność, ale ja do kryminałów podchodzę jak do nierealnego świata, budowanego w wyobraźniach autorów. Najczęściej szukam w nich interesujących intryg, dobrego języka, nowego dla mnie miejsca akcji.
Pomysł Patrycji Gryciuk jest niezwykle ciekawy. Wiktoria Moreau, poczytna autorka kryminałów, czeka na wydanie swojej kolejnej książki. Cieszy ją zapowiadający się sukces marketingowy, gdyż jej powieść wskoczyła na pierwsze miejsce w rankingu przedsprzedaży literackiej. Wiktoria żyje pracą, po długiej drodze szukania swojego zawodowego miejsca, spełnia się jako pisarka, i dodatkowo sukces finansowy daje jej poczucie niezależności. Sytuacja komplikuje się, kiedy zimową porą, z rzeki Hudson, wyławiane są ludzkie zwłoki z obciętym jednym palcem. Najpierw jedno ciało, później drugie i kolejne i… Atrakcyjna detektyw Ortega, prowadząca śledztwo dość szybko orientuje się, że odnalezione martwe ciała, są jakby idealnym odwzorowaniem akcji kryminału pt „Trupy w rzece Hudson” innego niezwykle popularnego pisarza Larsa Washingtona. Tylko co wspólnego z tym ma nasza bohaterka?! Czyżby dokonała plagiatu? Dlaczego odnalezione zwłoki wskazują na zamieszanie w tej sprawie farmaceutycznej firmy Helxon, sprzedającej Trygeryt, lek niezbędny w leczeniu rzadkiej choroby?
Napisałam na początku, że ta powieść klasyfikowana jest do kryminału, i ogólnie się z tym zgadzam, ale bardzo wiele miejsca zajmuje w niej wątek obyczajowy. Bardzo dokładne opisanie sytuacji życiowej głównej bohaterki, jej relacje z mężczyznami, pochodzenie, a co najważniejsze nowa miłość, która zakwita wraz z toczącą się akcją kryminalną.

Nie polecam tej książki znawcom kryminałów, którzy lubią męską, zawiłą intrygę i mocne opisy zmasakrowanych zwłok. Ale polecam tym z czytelników, którzy szukają dobrze napisanej obyczajowej, może nieco kobiecej książki z akcją kryminalną.  
Rozumiem teraz skąd ta kolejka do książki Patrycji Gryciuk. Czytelnicy szukają prostej, płynnie napisanej książki na urlop.

czwartek, 28 kwietnia 2016

Cezary Łazarewicz

„Żeby nie było śladów – sprawa Grzegorza Przemyka”


Wydawnictwo Czarne 2016r.
Chcę się podzielić w Wami moimi uczuciami, które towarzyszyły mi podczas czytania, i wiem, że zostaną we mnie na długo. Książka reporterska, historyczna o śmierci Grzegorza Przemyka zostanie na mojej półce. Na pewno kiedyś do niej wrócę.
Niemal każdy Polak słyszał o śmierci maturzysty, który został skatowany przez zomowców 12 maja 1983 roku i po dwóch dniach zmarł. Miałam wtedy 10 lat, ale nie pamiętam ani rozmów na ten temat w domu, nie przypuszczam, by ktoś o tym wspominał w szkole, a telewizji niemal nie oglądałam. Żałuję, że nie pamiętam tamtych emocji i ówczesnych komentarzy, bo dzisiaj patrzę na te wydarzenia z zupełnie innej perspektywy i nikt już nie odtworzy tamtych napięć, strachu i reakcji zwykłych ludzi na manipulację jaką fundowali rządzący.
Cezary Łazarewicz napisał książkę wybitną, czyta się ją, w jednej chwili, trudno się od niej oderwać. Jednak ta opowieść wywołuje niedowierzanie, szyderczy śmiech, przecieranie oczu z zadziwienia. Narracja prowadzona jest niezwykle ciekawie. Książkę otwierają suche wydarzenia od 12 do 14 maja 1983 roku. Trzynasta piętnaście, lekarz odchodzi od półgodzinnej reanimacji Grzegorza i dokonuje wpisu: „tępy uraz brzucha, rozlane kałowe zapalenie otrzewnej, przedziurawienie wstępnicy, wstrząs, niewydolność krążeniowo – oddechowa”. Jakże się trzeba „wysilić” by doprowadzić wnętrzności młodego, wysportowanego, zdrowego chłopaka do takiego stanu.
Kolejne części tej „okropnej” historii stale się przeplatają. Znalazłam tu ciekawy fragment opowiadający o historii polskich literatów tamtych czasów, ale to zaspakaja jedynie ciekawość intelektualną, na resztę, ukradziono mi uczucia.
Autor z reporterską precyzją opowiada, mimo, że korzysta z dokumentów, o nieprawdopodobnych matactwach, sposobie prowadzenia polityki (Kiszczak, Jaruzelski, Urban). Groźby, inwigilacja, podsłuchy, nakłanianie do fałszywych zeznań, szukanie na każdego potrzebnego im człowieka – haka, więzienie. Kłamstwo goni kłamstwo, bohaterowie są jak w pajęczej sieci, wiedzą jak prostą drogą można się z niej wyplątać, a przy każdym kolejnym ruchu są jeszcze mocniej zaplątani. Czytając przecierałam ze zdziwienia oczy, chociaż przecież wiem, jak się żyło w tamtych czasach, czytałam, uczyłam się, słuchałam opowieści ludzi. A jednak ta „prosta” początkowo historia, stała się piętnem na całe życie, wielu jej świadków.
Początek tej dramatycznej opowieści to 12 maj 1983 roku, koniec listopad 2013 rok, kiedy umiera Leopold Przemyk, ojciec Grzegorza.
Przeczytajcie tę historię.
Mam od kilku lat takie odczucie, a od zakończenia tej książki pewność, że niewiele społeczeństwu potrzeba, by wrócić do społecznej przemocy, znieczulicy i kłamstwa, które bez względu na środki będzie wypierać złe ludzkie czyny.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Elena Ferrante 

„Genialna przyjaciółka” 

Wydawnictwo Sonia Draga


Sięgnęłam po tę powieść po wielu dobrych recenzjach, poza tym lubię książki z ciągiem dalszym tzw. tomówki, a ta ma jeszcze dwie kolejne części.
Książka zaczyna się niezwykłą historią. Do starszej pani dzwoni syn jej najlepszej przyjaciółki, by pomogła mu w odnalezieniu matki, która zniknęła. Nie pozostawiając po sobie żadnych przedmiotów, ani śladów. Odnosi się wrażenie, że kobieta nigdy nie istniała. Od tego momentu rozpoczyna się opowiadana przez Elenę, długa historia o początkach ich przyjaźni, wspólnego dzieciństwa, dorastania. Trzeba podkreślić, że ciekawe jest tło historyczno-obyczajowe, lata 50te dwudziestego wieku, Neapol, niedługo po wojnie, bieda, wąskie uliczki miasta, małe mieszkanka dla wielodzietnych rodzin, włoski temperament.
Kilkakrotnie, chciałam odłożyć tę książkę i nie kończyć, nie zachwyciła mnie. Ale prawdą jest, że porusza wiele szalenie istotnych spraw społecznych, najogólniej ujmując, dotyczących próby „wychodzenia” z plebsu.
Dwie inteligentne dziewczynki, mające wielką wrażliwość i dużą inteligencję łączą się budując relację, nazywaną przyjaźnią. Jedna z nich to buntowniczka, manipulantka, która próbuje we wszystkim wyprzedzić swoją genialną przyjaciółkę. Druga, zdolna, świetnie się ucząca zauroczona przyjaciółką, bardzo lubiana, określona jako ta dobra.
Pierwsza część obejmuje czas dorastania, czyli wiek dziewczynek o 7 do 16 roku życia. Autorka przedstawia historię tej społeczności, mozolnie i dokładnie. Ukazuje problemy z jaki mierzy się ta grupa, prostych, zarabiających na podstawowe potrzeby ludzi.
Ja zwróciłam uwagę na kilka zagadnień i nie ukrywam, że długo się nad nimi zastanawiałam. Pierwsza z nich to zazdrość w przyjaźni. Kiedy myślimy o naszych prawdziwych przyjaciołach, tych na całe życie, nie dopuszczamy, do tej relacji zazdrości, bardzo niszczącego uczucia, wręcz przeciwnie chcemy naszemu przyjacielowi położyć niebo u stóp. W powieści jest kilka przełomowych momentów, które zmieniają mocno charakter dziewcząt. Powieściowe przyjaciółki są zazdrosne, kiedy Elena idzie do szkoły średniej, a Lili z niej rezygnuje i zostaje w warsztacie szewskim wraz z ojcem i bratem, mimo wszystko chce być lepsza od koleżanki i w wakacje zaczyna się uczyć greki. Odczucia Eleny są takie prawdziwe, nie chce wiecznie gonić za koleżanką, nie chce żyć z obawą, że tamta ją dogoni i zostawi daleko z tyłu, bo nie chce zawsze czuć się gorsza. Unika Lili, ale trwa to bardzo krótko, gdyż niezwykła siła ciągnie ją do niej i zaczyna jej szukać, poddaje się jej sposobowi myślenia. Obydwie próbują panować nad wzajemną zazdrością, a autorka w piękny sposób pokazuje czytelnikowi jak sobie z tym radzą i jakie są tego konsekwencje.
Inny, jakże ważny temat to moment, kiedy dziewczyny mają lat 13 i dostrzegają, że aby posiadać przewagę społeczną nad innymi, trzeba być bogatym. Kiedy są małymi dziewczynkami, bycie zamożnym kojarzy im się z bohaterkami czytanych powieści, skrzynkami ze złotem, kiedy dorastają obserwują i przeżywają życie tych rodzin, które rządzą dzielnicą dzięki sile pieniądza. Jako małe dziewczynki, nie wiedzą, że świat może wyglądać inaczej, że istnieją instytucje państwowe, że istnieje prawo, czy system sprawiedliwości. Biorą życie tak jak ludzie mieszkający obok nich, sąsiedzi, rodzice. Przemoc, przewaga siły, prosty chów rodziców, wielodzietność w tej negatywnej perspektywie. Rodzice nie kształtują swoich dzieci, pilnują, karmią, opierają, ale nie mają planów względem dzieci, kombinują jedynie jak je najszybciej usamodzielnić, jak najmniejszym kosztem. Należy jeszcze podkreślić, że są to dziewczynki, chłopcom jest o tyle łatwiej, że przejmują po swoich ojcach warsztaty, stolarnie, sklepy, dziewczęta natomiast, najwyżej wydaje się dobrze za mąż.
Bardzo bolesne są te fragmenty, w których dziewczyny, każda w innej relacji, doświadczają prawdziwości ludzi, których bardzo kochają. Elena ma taki moment w sylwestrową noc, kiedy w swoim ukochanym bracie, dostrzega cechy ojca, cechy mściwego, zaciętego mężczyzny, i jeszcze gorszej głupoty.
Elena wyjeżdża na wakacje na Ischii, wyspę blisko Neapolu, po powrocie niezwykle mocno przeżywa powrót do upału, smrodu, i otoczenia pokrytego kurzem, jej miejsca życia. Po tym wyjeździe wraca już do innej rzeczywistości, jej przyjaźń z Lilą, nie będzie tą samą co wcześniej, gdyż zachodzą w jej życiu duże zmiany, ale nie uprzedzę faktów.
Powieść Eleny Ferrante, jest książką, która porusza szalenie ważne sprawy dorastania, budowania przyjaźni, wychodzenia z nizin społecznych, z biedy. Niemniej ciężko mi się ją czytało, gdyż w wielu miejscach mnie nużyła, wielokrotnie miałam zamiar zacząć czytać coś innego, ale wracałam do niej, jest w niej jednak coś magnetycznego.
Czekają na mnie kolejne dwa tomy i znów mam ten sam dylemat, czy czytać dalsze dzieje Eleny i Lili, czy wrócić do nich za jakiś czas, bo to że wrócę jest pewne.

sobota, 5 marca 2016

                                                       Teatr STU

„Kolacja na cztery ręce”

Paul Barz

Reżyseria Krzysztof Jasiński

Obsada:
Fryderyk Händel – Emilian Kamiński
Jan Sebastian Bach – Olaf Lubaszenko
Jan Krzysztof Schmidt – Maciej Miecznikowski

Teatr STU w dzisiejszy wieczór, pękał w szwach. Kiedy siadałam na wygodnym teatralnym fotelu, było mi niezręcznie, że wiele starszych osób siedziało na poduszkach, na schodach. Wstyd się przyznać, ale wygrała we mnie potrzeba widzenia aktorów z bliska, delektowania się możliwością patrzenia na mimikę. Nie chciałam by cokolwiek mi umknęło. Tym bardziej, że po raz pierwszy oglądałam na żywo pana Emiliana Kamińskiego i pana Macieja Miecznikowskiego.

Miłośnicy teatru znają doskonale tę sztukę, ja sama widziałam ją w teatrze STU jeszcze w liceum, w obsadzie Jerzy Bińczycki, Jan Nowicki, Jan Peszek. Dobrze pamiętam to jedzenie na scenie.

Sztuka opowiada o fikcyjnym spotkaniu dwóch wybitnych kompozytorów Jana Sebastiana Bacha i Fryderyka Händela w Hotelu Turyńskim w Lipsku. Obaj muzycy są sobą zachwyceni, są siebie ciekawi, jednak każdy z innego powodu. Händel ma sławę, pieniądze, publiczność na całym świecie, jest zmanierowany, zajada się ślimakami, ostrygami, pije najdroższe wina i szampany. Zaprasza Bacha, bo jest ciekawy jak taki „marny muzyczyna” komponuje utwory, które tak mocno zapadają mu w ucho. Przechwala się przed nim, puszy, ale być może przede wszystkim opowiada mu o swojej samotności i próżności świata, w którym żyje. Jan Sebastian Bach mąż i ojciec dużej ilości dzieci, kantor w kościele w Lipsku. Biedny, w lichym surducie, nigdy nie próbował prawdziwego szampana, ani innych hotelowych smakołyków, ale jest pewny piękna swej muzyki,przepełniony nią, utalentowany artysta. Ma żal do Händla, że ten go wcześniej nie przyjął, przypuszcza, że być może jego „kariera” potoczyłaby się inaczej. Zafascynowany bogatym życiem Fryderyka i jego byciem wśród królów i możnowładców Europy.Robi na mnie wielkie wrażenie wybitność tych dzieł teatralnych, które po delikatnej zmianie dialogów, drobnym uwspółcześnieniu tekstu są tak bardzo aktualne.W tej wyjątkowej realizacji i wizji reżyserskiej podobał mi się dobór aktorów. Emilian Kamiński, który grając Händela, jakby opowiadał o świecie, który zna z własnego dyrektorowania i kłopotów, jakie niesie prywatny teatr w Warszawie. Uwielbiam aktorstwo pana Emiliana, moc jego głosu, wyrazistość, szybkie przejścia między farsą, a powagą. Olaf Lubaszenko jako Jan Sebastian Bach, doskonale wykorzystał w tej roli swoją pełniejszą odsłonę. To już trzeci spektakl z panem Olafem, który oglądam ostatnio i staję się coraz wierniejszą fanką jego scenicznej swobody i dystansu do widza. Jan Schmidt, w tej roli Maciej Miecznikowski, który w sposób niezwykły dopełnił tę postać swoim operowym głosem, grą na gitarze. Jego szczupła, wysoka sylwetka, taki „pająkowaty” ruch ciałem cudownie współgrał z rolą służącego.Ten spektakl wypełnił w pełni mój głód dobrego teatru. Doskonali, profesjonalni aktorzy, wiele prawdy o współczesnym świecie ukrytej w dialogach, żarty słowne i sytuacyjne. Bardzo lubię spektakle reżyserowane przez pana Krzysztofa Jasińskiego, bo one są dla mnie bardzo bogate w „aktorstwo”, dopełnia je ciekawa scenografia i kostiumy, ale przede wszystkim dają mi z jednej strony odpoczynek od „zwykłej” codzienności, a z drugiej wymuszają refleksję nad trudnościami współczesnego społeczeństwa.Polecam każdemu ten spektakl. To profesjonalny, pełen artyzmu i mądrości życiowej teatr.Tylko nie wiem, jak zdobędziecie bilety, graniczy to bowiem z cudem. Za mało tego spektaklu w repertuarze teatru STU, zdecydowanie za mało.Serdecznie dziękuję tym osobom, dzięki którym mogłam dzisiaj oglądać ten spektakl. Jeżeli to czytają, to uśmiecham się do nich i bardzo dziękuję!

czwartek, 3 marca 2016

Teatr Stu „Księżyc i Magnolie”
Ron Hutchinson

Reżyseria: Agnieszka Lipiec – Wróblewska
Występują:
David Selznick – Olaf Lubaszenko
Ben Hecht – Szymon Bobrowski
Victor Fleming - Mariusz Witkowski
Miss Poppenghul – Barbara Kurzaj

Zamknięty pokój, w którym producent filmowy David Selznick omamia swoją wizją realizacji filmu, który odniesie wielki sukces, dwóch twórców, „Szekspira Hollywood” scenarzystę i Fleminga, reżysera. „Przeminęło z wiatrem”, gdyż to o ten film chodzi, znają wszyscy. Przeszedł do historii kina światowego, przyniósł sławę aktorom, szczególnie Vivien Leigh i Clarkowi Gable, zdobył osiem statuetek Oskara w roku 1940.
Spektakl przedstawia moment trudności z jakimi spotyka się David Selznick jako producent filmu, który ekranizuje „marną książkę”, „nudę”, „niepoprawną politycznie opowieść”. Margaret Mitchell publikuje swoją ponad tysięczną powieść w roku 1936, a rok później otrzymuje za nią Nagrodę Pulitzera. Już wtedy czytają ją miliony ludzi. David Selznick kupuje prawa do jej ekranizacji już miesiąc po jej wydaniu.
Okazuje się jednak, że napisanie na jej podstawie scenariusza filmowego, który spełnia artystyczne oczekiwania producenta, jest bardzo trudne. Pracuje nad nim kilkunastu scenarzystów, w tym także Francis Scott Fitzgerald. Spektakl pokazuje postać Bena Hechta, granego przez Szymona Bobrowskiego, scenarzystę, który poddaje się naciskowi i twórczym wizjom  Selznicka i kończy scenariusz do filmu. Wykonuje to zadanie na siłę, nie wierzy w sukces filmu, uważa książkę za gniot, nie czytał jej wcześniej, wątpi. Ale producent wymusza na nim każde zdanie, kusi pieniędzmi, powołuje się na wspólne żydowskie korzenie, poniekąd zamyka w pokoju na tydzień, o wodzie, bananie i orzeszku.
Selznick zaprasza do współpracy jeszcze znajomego reżysera Victora Fleminga, znanego z arogancji, którego kariera jest przykładem amerykańskiego dream. Od szofera, przez wynalazcę, po Oskara za reżyserię. W tej roli Mariusz Witkowski.
Trzej mężczyźni dyskutują na temat książki, filozofii filmu, obyczajowości Amerykanów, rasizmu oraz prezentują swoje indywidualne podejścia do życia, pracy i sposobów na zarabianie pieniędzy.
Jest jeszcze postać sekretarki Selznicka, panny Poppenghul doskonale granej przez Barbarę Kurzaj, śmiesznej, niby głupiutkiej sekretareczki, która odegrała ważną rolę przy boku producenta.
Spektakl mi się podobał, choć w swym wyrazie dość spokojny, ot taka niby normalna historyjka.
Najbardziej przykuwał mój wzrok Olaf Lubaszenko, który miałam wrażenie cały czas bawił się tekstem, sytuacjami. To już drugi spektakl w ostatnim czasie, w którym oglądam tego aktora i imponuje mi swobodą z jaką zagląda w oczy widzom. Patrzy na reakcje, nawiązuje kontakt. Wydaje się jakby nie miał tremy, wchodzi w rolę i do końca jest postacią, którą gra. Zawładnął, w moim odczuciu tym spektaklem i nie miałam potrzeby koncentrować uwagi na innych. Oczywiście, każde wejście Barabary Kurzaj było zabawne, ale to takie krótkie scenki na rozluźnienie.

Polecam ten spektakl, tym z Państwa, którzy chcą zobaczyć aktorstwo pana Olafa Lubaszenki i lubią w teatrze opowieści ze świata filmu. A dla miłośników filmu „Przeminęło z wiatrem”, to spektakl obowiązkowy.

czwartek, 18 lutego 2016

Joss Stirling 
"Wyklęta"
wydawnictwo Akapit Press
premiera kwiecień 2016 r.


Elitarna angielska szkoła średnia, do której uczęszcza zamożna młodzież. Wśród uczniów, nasza główna bohaterka Raven Stone, błyskotliwa, atrakcyjna, ale pochodząca z „innego  świata” amerykanka. Trafia do szkoły z powodu tragedii rodzinnej jaka ją spotkała, a w konsekwencji opiekę nad nią przejmuje ukochany dziadek, woźny w szkole. Dziewczyna nie pasuje mentalnie do środowiska, ale docenia możliwości edukacyjne i bezpieczeństwo jakie daje jej to miejsce. Czuje się w niej outsiderką i oparcie otrzymuje jedynie od koleżanki Giny Carr. Tylko dlaczego dziewczyna nie wraca z wielkanocnych wakacji?! Czy ma to związek z posadą jej ojca ambasadora amerykańskiego w Londynie, czy jest po prostu chora, a może samolot się spóźnił podczas powrotu z ekskluzywnego wyjazdu?!
Do grona szkolnego dołączają dwaj przystojni, niezwykle bystrzy uczniowie, koledzy Kieran Storm, któremu Raven wpada w oko, od pierwszego spotkania i Joe, inteligentny podrywacz.
Szkoła, która ma być przyjazna staje się miejscem intryg, kłamstw, tajemniczych zniknięć i powrotów uczniów, nonszalancji nauczycieli.
Dla kogo pracują Kieran i Joe? Jaki wpływ na wydarzenia mają zamożni, dobrze ustawieni zawodowo rodzice uczniów? Dlaczego są w to wciągnięci również nauczyciele? Czym dla szkoły jest dwór, czy miejscem rozrywki i odpoczynku dla bogatej młodzieży, czy miejscem kryjącym jakieś tajemnice? Czy uroczy, bardzo inteligentny Kieran zakocha się w Raven, czy połączy ich sprawa do rozwiązania?
Książkę czyta się bardzo dobrze. Dużo dialogów, żartobliwe wtrącenia, swobodny, młodzieżowy styl. To przyjemność na dwa wieczory.
Jestem ciekawa dalszego ciągu, czy akcja nabierze tempa i czy będzie się można od niej oderwać choćby na zrobienie sobie herbaty.

Powieść dla dziewcząt 12 - 20 lat

wtorek, 16 lutego 2016

Teatr Stu
"Rewizor" Nikołaj Gogol
reżyseria Krzysztof Jasiński

zdjęcie z http://www.karnet.krakow.pl/aktualnosci/teatr-stu/83/rewizor_37157.html


Obsada:
Chlestakow: Krzysztof Piątkowski
Dimitrij: Marcin Zacharzewski
Antoni Ciąg- Dmuchanowski: Dariusz Gnatowski
Anna: Beata Rybotycka
Maria: Martyna Krzysztofik
Amos Łapski-Capski: Marek Litewka
Anatol Poziomka: Andrzej Róg
Piotr Bobczyński: Franciszek Muła
Piotr Dobczyński: Włodzimierz Jasiński
January Boczek: Wiesław Smełka
Kelner: Józef Małocha



Nikołaj Gogol pisarz, dramaturg wystawił „Rewizora” po raz pierwszy w 1836 roku, jednocześnie w Moskwie i Petersburgu, mocno narażając się ówczesnej władzy. Kilkakrotnie zmieniał tekst, tłumacząc się z pisarskich intencji. W 180 lat później, satyra ta, nie traci nic na znaczeniu. Problem korupcji, łapówkarstwa, poczucia władzy wśród zajmujących dość wysokie stanowiska, to stale aktualna sprawa.
Krzysztof Jasiński odświeżył spektakl dzięki, w moim odczuciu, ciekawej konwencji cyrku, kuglarstwa, błazenady, kolorowej tandety. Podziwiam reżysera za odwagę, gdyż spektakl ten, to premiera z okazji 50-lecia Teatru Stu. A przypuszczam, że krytycy literaccy będą „kręcić nosem” za zbyt mocne uwspółcześnienie i, o ile dobrze pamiętam tekst oryginalny, zmiany w żartach słownych, które mocno zbliżają do współczesnego slangu.
Kilka słów dla tych, którzy nie znają historii z „Rewizora”. Do małego, prowincjonalnego miasteczka, przyjeżdża młody urzędnik, bez grosza w kieszeni, hulaka i utracjusz, wzięty przez pomyłkę za podróżującego „w tajemnicy” rewizora. Obawiają się go wszyscy „ważni” łapówkarze, dyrektorzy, rządzący mieściną, symbolicznie przyklejeni do swoich stołków. Zaczyna się historia absurdów, obustronnych krętactw, próby udobruchania i przeciągnięcia na swoją stronę, wszelkimi sposobami „nieprawdziwego” rewizora.
Jestem pod dużym wrażeniem tej realizacji, myślę, że będzie grany przez wiele miesięcy z dużym sukcesem, gdyż aktualność problematyki i ciekawa konwencja spodoba się, zarówno młodemu pokoleniu, jak również grupie teatromanów, którzy lubią być w teatrze zaskoczeni.
Polecam tym z Państwa, którzy lubią połączenie klasyki z wrażliwością współczesnego świata.
Nie polecam tym, którzy lubią klasyczny teatr, który całą moc spektaklu wkłada w techniki starego teatru.
U Jasińskiego jest gra cyrkowych kolorów i makijaży, ruch sceniczny, stop klatki w prowadzonych pomiędzy aktorami dialogach,  triki cyrkowe i symbolika krzesła.
Czy jest to w mojej ocenie spektakl idealny, no nie, ale jedyne co mi w nim przeszkadzało, to w dwóch, trzech miejscach przegadane monologi, zbyt dosłowne wyjaśnienie tekstem sensu jakichś wydarzeń. Myślę, że pan Krzysztof Jasiński powinien zaufać widzowi, że potrafi samodzielnie dopowiedzieć puentę, a zarazem wyciągnąć wnioski, czy też, morał.
Aktorami, którzy trzymają tę sztukę i dają jej pełnię to pani Beata Rybotycka – zabawna, kolorowa, kobieco naiwna, a jednocześnie jako jedyna czuje, że coś z tym Chlestakowem jest nie tak, i pan Dariusz Gnatowski – charyzma, głos i wielki aktorski talent.  Duże wrażenie zrobił również na mnie pan Marcin Zacharzewski jako Dimitrij – wąs, ostre spojrzenie i ta nonszalancja w spojrzeniu, świetna rola.

Polecam!

wtorek, 9 lutego 2016

Ks. Jan Kaczkowski

„Grunt pod nogami – nieco poważniej niż zwykle” 

Wydawnictwo WAM 2016 r.


Miałam możliwość kupienia nowej książki księdza Jana, podczas Forum Na Rzecz Onkologii w Krakowie, gdzie był gościem specjalnym.
Zapowiadało się, że przeczytam ją na raz, od razu w piątek, ale przy mocniejszym fragmencie, kiedy popłynęły mi łzy, odłożyłam książkę, by móc pomyśleć, wzmocnić się wewnętrznie i znaleźć siłę, by czytać ją dalej.
Wyróżniłam w niej kilka części. Pierwsza, najdłuższa to kazania księdza Jana, o sile ewangelii, o odnajdywaniu jej znaczenia we współczesnym życiu, o interpretacji historii z życia Jezusa. Druga to rekolekcje wielkopostne, oparte o postacie Heroda i Piłata. Trzecia do stacje Drogi Krzyżowej, w krótkiej interpretacji księdza. Czwarta traktuje o spowiedzi.
Jednak najważniejszym tematem „Gruntu pod nogami” jest osobista relacja z Jezusem w obliczu śmiertelnej, postępującej choroby. Ksiądz Jan mówiąc bezpośrednio o swoich uczuciach, obawach, nadziei, ale i o godzeniu się z diagnozą uczy nas jak poradzić sobie w sytuacji nowotworu, swojego, czy bliskiej osoby. W jego słowach z jednej strony jest walka o każdy kolejny dzień życia, z drugiej oddanie się woli Bożej. Są fragmenty, które w moim odbiorze, uczą nas umierania.
Ta książka niesie wiele pozytywnej energii, żartu słownego, dystansu do siebie, do „uczepionego w mózgu glejaka”, ale pełno w niej refleksji nad grzesznym życiem każdego człowieka. Ksiądz Jan opowiada o sobie, swoich pacjentach z puckiego hospicjum św. Ojca Pio. Wiele miejsca poświęca wartości jaką niesie budowanie relacji z innymi ludźmi, najbliższymi, przyjaciółmi, ludźmi z pracy. Poucza byśmy nie tracili czasu na błahostki, by mądrze wykorzystać każdy dzień życia. Tylko, że taką perspektywę ma człowiek, który jest chory. Kiedy jesteśmy zdrowi, wydaje nam się, że mamy „całe życie przed sobą”, nie szanujemy chwil, które mamy dane.
„Grunt pod nogami” powinien kupić każdy człowiek, nawet niewierzący, z dwóch powodów. Po pierwsze, kupując tę książkę wspieramy finansowo hospicjum, po drugie, uważam, że każdy człowiek powinien mieć ją na półce. I nawet jeżeli dzisiaj powątpiewamy w istnienie Jezusa, denerwują na księża i organizacja kościelna, to kiedyś, kiedy zdarzy nam się ciężka choroba, lub kiedy zapadnie na nią ktoś bliski, to od księdza Jana i ze stron tej książki, pełnej jego słów, nauczymy się jak godzić się z trudnościami choroby, zaakceptowania jej, a może nawet nauczymy się jak bezpiecznie i godnie umierać. 

sobota, 6 lutego 2016

Film
"Zjawa"
reżyseria: Alejandro Gonzalez Inarritu
w rolach głównych:
Leonardo DiCaprio
Tom Hardy
operator: Emmanuel Lubezki

Dwa tygodnie po przeczytaniu książki, przyszedł ten dzień, kiedy byłam otwarta na zobaczenie realizacji Alejandro G. Inarritu. Kino, duży ekran, doskonałe towarzystwo męża.
Sala pełna, zaskoczyło mnie to gdyż recenzje internetowe filmu są mocno krytyczne, spodziewałam się więc garstki osób.
Hugh Glass uwiarygodniony przez doskonałego, moim zdaniem aktora Leonardo DiCaprio, był tym bohaterem, którego podczas czytania powieści, widziałam w wyobraźni. Mocny, bezwzględny, posiadający niewyobrażalną dla współczesnego człowieka wolę przetrwania. Jego zdolności traperskie, znajomość terenu, umiejętność radzenia sobie w najtrudniejszych warunkach przyrodniczych, zaskakuje widza przez cały film, do ostatniej minuty.
Jednak w moim odbiorze, najważniejszym bohaterem tego filmu jest przyroda. Cudowne, ośnieżone górskie szczyty, piękne leśne pejzaże, urok, naturalnej rzeki. Wiele minut filmu, to dla widza przyjemność oglądania pięknych zdjęć, widoków, o których marzy każdy podróżnik.
Zwykle nie oglądam w filmach brutalnych scen walki, dużej ilości krwi, ale przez to, że czytałam książkę wcześniej, byłam przygotowana na sceny, które zobaczę. Niemniej film jest brutalny, taki jaki sobie wyobrażałam będąc dzieckiem i czytając książki, Karola Maya, czy Jacka Londona. I zarówno książka, jak i film „Zjawa” nawiązują do tego typu literatury.
Przypuszczam, że wielu młodym ludziom, nie spodoba się ten film, gdyż odwykli od takich realizacji. Długie najazdy kamerą na twarze bohaterów, gdzie widz ma czas na pełen odbiór emocji i walki wewnętrznej postaci. Kiedy można patrzeć prosto w oczy, zarówno Glassowi, jak i Fitzgeraldowi, czując na zmianę ich emocje. Gdzie akcja nie toczy się szybkimi teledyskowymi migawkami, ale rozwija się powoli, opierając uwagę widzów na pięknie przyrody i oczekiwaniu na kolejny etap walki o przetrwanie.
Książka jest inna niż film, w moim odbiorze bardziej dzika. Scenariusz filmowy jest zmieniony, pojawia się w nim dodatkowy, mocny wątek syna, głównego bohatera. Wiele wydarzeń jest całkiem zmienionych, niektóre przeniesione w inne miejsce, a zakończenie filmu zaskakujące.
W sumie cieszę, że scenariusz jest tak odległy od powieści, bo dzięki temu film był dla mnie bardzo ciekawy i zaskakujący.
Polecam „Zjawę” tym widzom, którzy lubią stare, przygodowe filmy.  Jeżeli ktoś spodziewa się realizacji „bondowskiej”, lepiej niech poczeka i oglądnie film w domu, przy pierwszej nadarzającej się okazji. Ale trzeba pamiętać, że strata będzie na pięknych widokach i zdjęciach przyrody.
Polecam  go również dla prawdziwych mężczyzn, dla których liczy się przyjaźń, siła, przygoda, walka z nieznanym. A zniewieściali, delikatni mężczyźni, powinni wybrać coś innego.

wtorek, 2 lutego 2016

Teatr Stu Kraków
"Body Art"

Igor Bauersima i Rejane Desvignes
Reżyseria: Artur „Baron” Więcek
Obsada:
Tiger: Tomasz Schimscheiner
Fred: Marcin Zacharzewski
Lea: Urszula Grabowska
Naomi: Katarzyna Galica
Alex: Tomasz Madej

Wróciłam z teatru pełna pozytywnej energii, z głową pobudzoną do myślenia, czuję się jakby ktoś zanurzył mnie w ogromnej ilości przeróżnych działań artystycznych. Jestem jak nakręcona, przychodzą mi do głowy ciekawe tematy do dyskusji z mężem, ze znajomymi. Spektakl „Body Art” to dzieło doskonałe, wielowarstwowe, z niezapomnianymi kreacjami aktorskimi.
Performance czyli taka sytuacja artystyczna, która wykorzystuje ciało performera jako podmiot do wyrazu artystycznego. Tatuaże, które zdobią lub szpecą ciała ludzi w różnym wieku. Aktorstwo jako super czuły sposób odbioru rzeczywistości.
Lea i Fred para twórczych ludzi, którzy czują niemożliwość przełożenia swoich talentów na pieniądze. Ich „mdłą” codzienność przerywa stary przyjaciel Tiger, w tej roli niezwykły Tomasz Schimscheiner. Artysta, utracjusz, intelektualista, człowiek doskonale czujący innych ludzi, pozytywnie zakręcony, kochający swoje wytatuowane ciało, szaleniec. Zwykła koleżeńska impreza z papierosami, absyntem, „dragami”, ale skutkująca dalszym ciągiem, niezwykle zaskakującej akcji. Nie zdradzę więcej, dodam jedynie, że w tym spektaklu będzie, i kryminalnie, i seksualnie, i intelektualnie, i śmiesznie.
„Body Art” zawiera w sobie wszystko, co nowoczesny, współczesny teatr powinien mieć. Bardzo ciekawa opowieść, nowoczesna realizacja techniczna, kamera, światło, muzyka, prezentacje. I co prawda, widziałam to w teatrze już kilkakrotnie, to w tym przedstawieniu wszystkich tych elementów jest tyle ile trzeba, ani za dużo, ani za mało.
Tematyka wymusza na widzu, odbiorcy zamyślenie nad istotą przyjaźni, kłamstwem, spekulacyjnymi zachowaniami człowieka, a przede wszystkim nad granicami wyrazu artystycznego, poświęcenia siebie dla artystycznej kreacji.
Tomasz Schimscheiner gra doskonale, głos, mimika, wejście w graną postać, ruch sceniczny. Nie mogłam oderwać od niego oczu. Grająca przez niego postać wywoływała we mnie stale jakieś bardzo mocne uczucia.
Urszula Grabowska, którą uwielbiam w teatrze. Piękna, utalentowana, wybitna aktorka. Katarzyna Galica, która podziwiam za odwagę w roli Naomi, ale nie zdradzę nic więcej. Chociaż miałam wrażenie, że była dzisiaj mocno przeziębiona, a mimo to grała na 100 proc.
Polecam „Body Art” widzom, którzy lubią spektakle wymagające pełnego zanurzenia się widza, w tym co dzieje się na scenie, w tym co słyszy w świetnie napisanych dialogach.
Chylę czoło przed aktorami, reżyserem i twórcami spektaklu. To prawdziwi artyści.
Kolejne spektakle „Body Art” w Teatrze Stu: 03.02 czyli jutro i dwa spektakle w czerwcu, 4 i 5.

POLECAM! Rezerwujcie bilety.


sobota, 30 stycznia 2016

Spektakl teatralny
Eric Chappell
"Złodziej"
reżyseria: Cezary Żak





Dzisiejsze popołudnie spędziłam w Nowohuckim Centrum Kultury, gdzie gościł spektakl Erica Chappella „Złodziej” w reżyserii Cezarego Żaka. Bilet kupiłam w ostatniej chwili, dwa miesiące temu, przez internet na kupbilecik. Martwiłam się, że nie zostanę wpuszczona, gdyż nie wydrukowałam sobie biletu, ale okazało się, (mój mąż mnie do tego przekonywał wcześniej), że wystarczyło pokazać wyświetlony na telefonie plik pdf. Ale do rzeczy…
Plejada znanych aktorów: Cezary Żak, reżyser i odtwórca roli tytułowej, Izabela Kuna w roli Barbary, Renata Dancewicz jako Jenny, Rafał Królikowski – Trevor, Jacek Braciak – John. Na plakacie i w pierwszej obsadzie rolę Johna grał Leszek Lichota.
„Złodziej” to komedia kryminalna.
Po uroczystej rocznicy ślubu, do domu wracają dwa zaprzyjaźnione małżeństwa. Szok! Dom jest splądrowany, okradziony. Ale to dopiero początek kłopotów, gdyż złodziej jest nadal w domu i do tego okazuje się, że jest doskonałym psychologiem, człowiekiem bystrym, świetnie wykorzystującym informacje jakie posiadł w czasie kradzieży. Manipuluje pokrzywdzonymi, skłóca ich, chwilami miałam wrażenie, że bawi się nimi wykorzystując wszystkie ich słabości.
To spektakl do śmiechu, ale i do głębokiej refleksji nad kłamstwami jakie nosimy w sobie.
Zachwyciłam się grą aktorską Izabeli Kuny. Doskonale odtworzyła postać Barbary, uwiarygodniając ją i w moim odczuciu nadając jej najprawdziwsze cechy kobiece. Dzięki niej ta postać mnie bawiła, ale i wywoływała uczucia głębokiego współczucia. Niezastąpiony był również Cezary Żak, ale myślę, że jest tak wybitnym aktorem, iż zawsze doskonale wchodzi w postać, szczególnie komediową.
Żałuję jedynie, że siedziałam dość daleko od sceny i nie miałam możliwości odbioru gry twarzą, mimiką, a nawet gestem, mogłam jedynie wsłuchiwać się w dialogi.
Polecam każdemu, kto lubi lekki, relaksujący teatr. A dzięki Agencji Artystycznej Certus, można ten spektakl zobaczyć w wielu miastach Polski i nie tylko.


Najbliższe pokazy: 22.02 – Bydgoszcz, 27.02 – Chicago, 28.02 – New Jersey, 14 i 15.03 – Opole, 2.04 – Chełm, 21.04 – Bolesławiec, 22.04 – Głogów, 23.04 – Bełchatów, 24.04 – Elbląg, 20.05 – Poznań, 9.10 - Kielce 

środa, 27 stycznia 2016

Michael Punke
"Zjawa"
wyd. Sonia Draga Katowice 2016
wyd. II (filmowe)

Do przeczytania tej podróżniczej opowieści skłoniła mnie premiera filmu, o tym samym tytule co powieść,  z Leonardem DiCaprio, jednym z moich ulubionych aktorów. W zapowiedziach filmowych „Zjawa” określona jest jako western. Jestem bardzo ciekawa sposobu filmowej realizacji, bo książkę odebrałam jako powieść podróżniczą.
Hugh Glass mężczyzna w sile wieku, traper, podróżnik, człowiek niezależny, samotnik podczas wyprawy handlowej zostaje napadnięty przez niedźwiedzia grizzly. Cudem unika śmierci, jest pokiereszowany, ślady niedźwiedzich pazurów ma wszędzie. Podobno specjaliści od efektów specjalnych i charakteryzacji potrzebowali kilku godzin by przygotować Leonarda DiCaprio do filmu. Szef wyprawy wyznaczył dwóch ludzi, by pozostali z umierającym Glassem, zaopiekowali się nim przez jakiś czas, a później go pochowali. Jim Bridger i John Fitzgerald czym innym kierują się zostając z Glassem, pierwszy to młody mężczyzna, słabo doświadczony, ale ambitny, uczciwy. Drugi to hazardzista, złodziej, kombinator, najemnik, który w pozostaniu z Glassem widział szansę na zarobienie łatwych pieniędzy.
Powieść rozpoczyna się od momentu porzucenia ciężko rannego, niemal rozszarpanego przez grizzly mężczyznę.
Glass jest człowiekiem silnym, upartym, który ma już wiele traperskich doświadczeń. Siły powracają powoli, rany z wielkim trudem, ale zaczynają się goić, a on wykorzystując swoje wcześniejsze doświadczenia w świecie piratów, a później Indian, powraca do żywych. Wypełnia go gniew, męska chęć zemsty, w szczególności za to, że Bridger i Fitzgerald odważyli się ograbić go ze wszystkiego i porzucić bez szans na przeżycie w dziczy.
Glass potrafi przetrwać nawet w zimie, ma wielkie umiejętności polowania na zwierzęta, potrafi się kamuflować, zna zwyczaje Indian, doskonale rozróżnia poszczególne plemiona i wie jaki jest ich stosunek do białego człowieka.
Ta powieść spodoba się czytelnikom, którzy kiedyś zachwycali się Karolem Mayem i historiami o Indianach. To książka podróżnicza, pełna opisów surowej przyrody. To kąsek dla survivalowców, którzy odnajdą w niej opisy sposobów na radzenie sobie w trudnych warunkach.
Glass jest postacią prawdziwą, autor zbeletryzował tylko niektóre fragmenty powieści. Początek XIX wieku to okres wielkiego rozwoju handlu między Indianami, a białym człowiekiem, ale to czas kiedy nie panowały jeszcze żadne cywilizowane zasady współpracy. Śmierć, przemoc, kradzieże, a wszystko w pięknej scenerii amerykańskiej dziczy.
Na film w reżyserii Alejandra Gonzaleza Inarritu czekam z niecierpliwością i spodziewam się po nim pięknych zdjęć, plenerów, cudownej dzikiej przyrody. Mam nadzieję, że nie będzie przegadany, ale wypełniony w większości samotną wędrówką człowieka. Liczę, że Leonardo DiCaprio idealnie wcielił się w postać twardego, niezniszczalnego, silnego Glassa, oślepionego chęcią zemsty głównego bohatera, zjawy.